syn. Pozostało mi tylko dwóch siostrzanów, włościan. Dziś żyję z kilkuset lirów[1]emerytury. Nic już nie robię, każdy dzień taki długi, jakby się skończyć nie mógł. Mojem jedynem zajęciem, widzi pan, jest przeglądanie moich starych książek szkolnych, dzienników scholastycznych przez tyle lat zbieranych, kilku książek, które dostałem w podarunku. Oto tu — rzekł, wskazując na swój mały księgozbiór na stoliku, — tu są moje pamiątki, moje wspomnienia, cała przeszłość... Nic mi już innego nie pozostało na świecie. — Potém najniespodzianiéj zawołał: — Ja panu zrobię miłą niespodziankę, drogi panie Bottini.
Wstał, zbliżył się do stolika, otworzył skrzynkę długą, w której było dużo małych paczek papierów: każda była związana sznureczkiem i na każdej była data z czterech liczb wypisana. Szukał chwilę; rozwiązał jednę z nich, przejrzał wiele papierów, nareszcie wyjął jakąś kartę pożółkłą i podał ją memu ojcu. Było to jedno z jego szkolnych wypracowań z przed lat czterdziestu! U góry był napis: Albert Bottint: 3 kwiecień 1838 r. Mój ojciec poznał zaraz swoje duże pismo dziecinne i zaczął czytać z uśmiechem. Ale naraz oczy jego napełniły się łzami. Ja wstałem, pytając go z niepokojem, co mu jest.
On objął mnie ramieniem i, przyciskając do swego boku, powiedział:
- ↑ Lir-frank, pięćdziesiąt groszy naszych.