— Patrz na tę kartę. Widzisz? To pismo mojéj biednéj matki; to ona własną ręką robiła te poprawki. A te ostatnie wiersze to już ona całkiem napisała. Nauczyła się naśladować moje pismo, a kiedy ja bywałem zmęczony i senny, kończyła za mnie robotę. Droga, święta moja matka!
I ucałował papier.
— Oto-powiedział nauczyciel, wskazując na inne powiązane papiery — moje pamiątki. Co rok odkładałem po jednem wypracowaniu piśmiennem każdego z moich uczni i wszystkie są tu, ponumerowane w porządku. Czasami je przeglądam, ot, tak sobie, i to tu, to tam parę wierszy przeczytam, a na myśl mi przychodzi tyle różnych rzeczy, tyle wspomnień, jakbym odżył w owych dawnych czasach. Iluż to ich, iluż przesunęło się przez moją szkołę, miły Boże! Zamykam oczy i widzę twarze i twarze bez liku, cały szereg klas, całe setki chłopców, z których dziś... kto wie, ilu już umarło! Wielu pamiętam dobrze. Pamiętam najlepiéj bardzo dobrych i najgorszych... tych, co mi przyczyniali wiele zadowolenia, i tych, co mi wiele chwil zatruwali; bo miewałem też niegodziwców, wiadoma rzecz, w takiéj liczbie! Ale dziś, rozumie pan, to już tak, jakbym się znajdował na innym świecie, to też wszystkich ich kocham zarówno.
Usiadł napowrót na dawnem miejscu i wziął jednę z moich rąk, którą zatrzymał w swych dłoniach.
Strona:Pamiętnik chłopca.djvu/270
Ta strona została uwierzytelniona.