towarzyszyć przy wyjściu. Oni więc obaj naprzód, a za nimi ojciec i matka, skierowali się ku bramie, przechodząc z trudnością wśród ludu, który się na strony przed nimi rozsuwał, a w którym byli pomięszani razem żołnierze, chłopcy, oficerowie, kobiety, robotnicy, panowie. Wszyscy wysuwali się naprzód i podnosili się na palce, aby zobaczyć chłopca. Ci, co stali najbliżéj, ściskali jego rękę.
Kiedy przechodził obok chłopców ze szkół, wszyscy wyrzucili czapki w górę. Jego towarzysze z przedmieścia Po wielki uczynili hałas, ciągnąc go za ramiona i za kurtkę i krzycząc:
— Pin, niech żyje Pin! Wiwat Pinot!
Stałem tak blizko, że gdy przechodził, mogłem mu się dobrze przyjrzéć. Twarz miał zaognioną, był rozpromieniony: medal wisiał na wstążce trójbarwnéj w pasy czerwone i zielone. Jego matka płakała i śmiała się razem; jego ojciec pokręcał sobie wąsa ręką, która drżała mu tak silnie, jak gdyby miał febrę. A z okien i krużganków sypały się daléj kwiaty i grzmiały oklaski. Naraz, kiedy już mieli wejść pod sklepienie bramy, zleciał na nich z krużganku Córek wojskowych prawdziwy deszcz bratków, fijołków i niezapominajek, które spadły na głowę chłopca, jego ojca i matki i rozsypały się po ziemi.
Strona:Pamiętnik chłopca.djvu/293
Ta strona została uwierzytelniona.