w górę, aby wyratowanych z płomieni sprowadzić na dół przy pomocy innych strażaków, znajdujących się niżéj, w pewnéj odległości. Najprzód przeszła tą drogą kobieta, która się była uczepiła poręczy, potem jakieś dziecko, potem inna kobieta i starzec. Wszyscy byli ocaleni. Po starcu zeszli w dół strażacy, którzy pozostawali jeszcze w płonącym domu; na ostatku kapral, ten, który pierwszy na ratunek pośpieszył. Tłum powitał ich wszystkich wybuchem oklasków i wiwatów głośnych; ale kiedy się zjawił ostatni, przywódzca zbawców, ten, co pierwszy wpadł do téj otchłani, ten, coby umarł pierwszy, gdyby śmierć miała z nich spotkać którego, tłum go powitał jak tryumfatora, krzycząc i wywijając rękami w uniesieniu wdzięczności i uwielbienia, i w kilka chwil jego imię, Józef Robbino, nikomu dotąd nie znane, było już na wszystkich ustach... Rozumiesz, Henryku? Oto jest męztwo, oto jest odwaga, co z serca płynie, która nie rozumuje, która się nie waha, która śpieszy naoślep tam, gdzie słyszy wołania ginących. Ja cię kiedy zaprowadzę na musztry straży ogniowéj i pokażę ci kaprala Robbino; pewno chciałbyś go poznać, wszak prawda?
Ja powiedziałem, że tak.
— A więc patrz — powiedział ojciec.
Obejrzałem się szybko. Dwaj strażacy, ukończywszy oględziny, przechodzili przez pokój, kierując się ku wyjściu.
Ojciec wskazał mi mniejszego, który miał galony, i powiedział:
— Uściśnij rękę kapralowi Robbino.
Strona:Pamiętnik chłopca.djvu/304
Ta strona została uwierzytelniona.