nowie byli przygnębieni; najmłodszy wpadł w taki’smutek, że nic go przezwyciężyć nie mogło. Co począć? Do kogo się udać? Pierwszą myślą ojca było jechać do Ameryki, aby szukać żony. Ale praca? Któżby żywił przez ten czas jego synów? Nietylko on sam, lecz nie mógłby jechać i syn starszy, który właśnie wtedy zaczynał już trochę zarabiać i był pomocą dla ojca. I żyli tak w tém udręczeniu, nie wiedząc, co robić, codzień prowadząc te same bolesne rozmowy, albo patrząc na siebie w głuchém milczeniu, — gdy oto pewnego wieczora Marek, najmłodszy z dwóch synów, ozwał się głosem stanowczym w te słowa:
— Ja popłynę do Ameryki szukać matki.
Ojciec potrząsł głową ze smutkiem i nic nie odpowiedział.
Myśl była śliczna, ale sama rzecz nie do wykonania. Żeby chłopiec lat trzynastu sam jeden odbył podróż do Ameryki, podróż, co trwa cały miesiąc — to niepodobieństwo! Ale chłopiec nie przestał nalegać, cierpliwie, wytrwale. Prosił tego wieczora, i dnia następnego, i trzeciego i czwartego; prosił, nalegał ciągle, z wielkim spokojem, rozprawiając rozsądnie, z zastanowieniem, jak dorosły człowiek.
— Inni tam się udali — mówił, — jeszcze mniejsi ode mnie. Skoro raz będę na statku, tak samo
Strona:Pamiętnik chłopca.djvu/308
Ta strona została uwierzytelniona.