Strona:Pamiętnik chłopca.djvu/309

Ta strona została uwierzytelniona.

przepłynę ocean jak inni. Przybywszy na miejsce, mam tylko odnaleźć sklep naszego krewnego. Tylu tam Włochów... ktokolwiek przecie pokaże mi drogę. Znalazłszy krewnego, to już tak jakbym znalazł mamę; a jeżeli jego nie odszukam, pójdę do konsula, będę szukał owéj argentyńskiéj rodziny. Cobądźby się stało, tam w Ameryce praca dla każdego się znajdzie, nawet dla chłopców takich jak ja; będzie więc i dla mnie i zapracuję sobie tyle przynajmniéj, aby miéć o czém wrócić do domu.

I tak pomału, pomału, prawie mu się udało ojca przekonać. Ojciec cenił go bardzo, wiedział, iż mu nie brak odwagi i rozsądku, że jest wytrwały, bo nawykł do znoszenia niedostatku i trudów, i że wszystkie te zalety wzmogą się w jego sercu wskutek tego świętego celu, jaki sobie założył: aby odszukać matkę, którą ubóstwiał. Trafiło się do tego, iż pewien kapitan parostatku, przyjaciel znajomego ojca małego Marka, usłyszawszy od niego o téj całéj sprawie, ofiarował się z gotowością wyrobienia dla chłopca biletu na bezpłatny przejazd w klasie trzeciéj do Argentyny. I wówczas, jeszcze po niejakiém wahaniu się, ojciec zgodził się, podróż została postanowioną. Dano chłopcu na drogę tobołek z ubraniem, parę skudów[1],

  1. Skud — pięć lirów.