kimś poczciwym staruszkiem z Lombardyi, co płynął do Ameryki do syna, który był robotnikiem i kawał własnéj ziemi posiadał w okolicach miasta Rosario; chłopak opowiedział mu wszystko o swojéj rodzinie, a staruszek, klepiąc go po karku, co chwila powtarzał:.
— Odwagi, dzieciuchu, znajdziesz mamę zdrową i wesołą.
To towarzystwo, te rozmowy, dodawały mu otuchy, a myśli jego ze smutnych stały się wesołemi. Siedząc na pokładzie, obok starego wieśniaka, który palił fajeczkę, pod śliczném niebem gwiaździstém, wystawiał sobie po sto razy w swojéj wyobraźni, jak to on przybędzie do Buenos-Aires, jak się znajdzie na tej ulicy, któréj miał adres przy sobie, jak odnajdzie sklep, jak rzuci się w objęcia krewniakowi, wołając: „Jak się ma moja matka? Gdzie ona? Chodźmy zaraz! Chodźmy!“ I już biegną razem, już przed domem, już na schodach... otwierają się drzwi... I tu urywał się wątek jego dalszych marzeń; jego wyobraźnia rozpływała się i ginęła w uczuciu niewymownego rozczulenia, które sprawiało, iż ukradkiem wyciągał mały medalik, zawieszony pod koszulą na piersiach, i, całując go, zaczynał odmawiać pocichu pacierze, których go matka uczyła.
Strona:Pamiętnik chłopca.djvu/313
Ta strona została uwierzytelniona.