maitych, na których były wypisane olbrzymiemi głoskami ogłoszenia o czasie przybycia i odejścia statków parowych do jakichś miast nieznanych, do jakichś krain dalekich. Co kilkanaście kroków, spoglądając na prawo i na lewo, widział dwie inne ulice, które ciągnęły się prosto, w dal nieskończoną, mające również po bokach domki białe i nizkie, pełne ludzi i wozów, gdzieś w głębi przecięte prostą linią bezbrzeżnéj amerykańskiéj równiny, podobną do widnokręgu morskiego.
Miasto to wydawało mu się nie miéć końca; zdawało mu się, że mógłby tak iść przez całe dnie i tygodnie, widząc zawsze na prawo i na lewo inne ulice do téj podobne i że cała Ameryka musiała być niemi pokryta. Patrzył uważnie na nazwy ulic, nazwy dziwne, które odczytywał z trudnością. Przy każdéj nowéj ulicy serce mu biło gwałtownie, bo już myślał, że to ta, któréj szukał. Patrzył na wszystkie kobiety, w nadziei, iż może matkę zobaczy. Na widok jednéj z nich, która szła przed nim, wszystka krew rzuciła mu się do serca: dopędził ją, spojrzał w jéj twarz: była to Murzynka. I szedł i szedł ciągle, przyśpieszając kroku. Nareszcie, znalazłszy się na pewném rozdrożu, przeczytał nazwę ulicy i zatrzymał się jak przykuty na chodniku. Była to ulica de los Artes. Skręcił na nią, spostrzegł numer 117; sklep kre-
Strona:Pamiętnik chłopca.djvu/316
Ta strona została uwierzytelniona.