Odeszła, a po chwili wróciła ze swoim ojcem, panem wysokim, z siwą brodą. Ten przyglądał się przez chwilę temu miłemu typowi małego genueńskiego żeglarza z jasnemi włosami i orlim nosem i zapytał go z hiszpańska po włosku:
— Twoja matka jest Genuenka?
— Tak — odpowiedział Marek.
— A więc służąca Genuenka odjechała z nimi, to wiem na pewno.
— I dokąd pojechali?
— Do Kordowy; to takie miasto.
Chłopiec westchnął, potém rzekł stanowczo:
— A zatém... pójdę do Kordowy.
— Ah, pobre niño! — zawołał pan, patrząc na niego z wyrazem współczucia i litości. — Biedny chłopcze! Toż ta Kordowa setki mil ztąd odległa.
Marek pobladł jak trup i jedną ręką oparł się o kratę.
— No, no, nie trop się tak zaraz — powiedział pan, zdjęty litością, otwierając bramę; — wejdź na chwilkę; zobaczymy, czy nie dałoby się czego zrobić dla ciebie.
Sam usiadł, kazał mu również usiąść i opowiedziéć sobie całą jego przygodę, wysłuchał go uważnie, potém milczał czas pewien, zamyślony; nareszcie rzekł stanowczo:
Strona:Pamiętnik chłopca.djvu/320
Ta strona została uwierzytelniona.