Strona:Pamiętnik chłopca.djvu/323

Ta strona została uwierzytelniona.

razy wzięta, nie wyrówna jéj długości od źródła do ujścia.
Łódź posuwała się zwolna, płynąc pod wodę, po tym niezmierzonym, lśniącym przestworze. Przepływała wśród długich wysp, siedliska strasznych tygrysów i wężów, porosłych pomarańczowém drzewem i wierzbiną, podobnych do lasów pływających na powierzchni wody; to znów przebywała wązkie kanały, z których zdawało się, że już nie wypłynie na szerokie fale; to muskała powierzchnię spokojną wielkich przestrzeni, jakby jezior cichych; potém napowrót zapuszczała się między wyspy, w kanały, przerzynające archipelagi, wśród olbrzymich gęstwin roślinnych.
Dokoła panowała cisza głęboka. Na długich przestrzeniach samotne i rozległe wybrzeża i wody czyniły wrażenie jakiéjś rzeki nieznanéj, na któréj ten mały, biały żagiel pierwszy od stworzenia świata się pojawił. Im daléj się posuwali naprzód, tém bardziéj owa rzeka olbrzymia przerażała i trwożyła biednego Marka. Wystawiał sobie, że jego matka znajdowała się aż u jéj źródeł i że ta żegluga będzie trwała lata. Dwa razy dziennie spożywał nieco chleba i mięsa solonego, wraz z żeglarzami, którzy, widząc go smutnym i zamyślonym, wcale prawie doń nie mówili. W nocy spał na pokładzie i budził się co chwila,