Strona:Pamiętnik chłopca.djvu/324

Ta strona została uwierzytelniona.

nagle, bo nie nawykł do tego silnego blasku księżyca, co oświecał niemal jak we dnie bystre wody i brzegi dalekie — i wówczas serce mu się ściskało.
— Kordowa! — powtarzał to imię — Kordowa!
I zdawało mu się, że to jakieś miasto zaczarowane, olbrzymie, o jakich słyszał niegdyś w domu, w bajkach, opowiadanych przy zimowym kominku. Ale potem myślał sobie: „Moja matka tędy płynęła; ona widziała te wyspy, te wybrzeża,“ i wówczas nie wydawały mu się już tak dziwacznemi i samotnemi te okolice, na których spoczął był wzrok jego matki...
W nocy jeden z żeglarzy śpiewał. Ten głos przypomniał mu śpiew jego matki, pod którym zasypiał, będąc jeszcze malutką dzieciną. Ostatniéj nocy, usłyszawszy ten śpiew, rozpłakał się rzewnie i głośném łkaniem się zdradził. Żeglarz umilkł. Potém zawołał:
— Ej, ej, chłopcze, nie płacz, odwagi! Co u licha! Genueńczyk, żeby miał beczéć dlatego, że jest daleko od domu! A gdzie to słyszano? Genueńczycy, weseli i tryumfujący, świat opływają dokoła.
I na te słowa chłopak się opamiętał, ozwała się w nim krew Genueńczyka, otarł łzy, podniósł czoło, pięścią w ster uderzył.