mięszało; sądził niemal, iż się powtórnie znalazł w Buenos-Aires i że znowu musi iść szukać krewnego. Przez całą godzinę szedł daléj a daléj, skręcając to na prawo, to na lewo, choć mu się czasem zdawało, iż na dawną ulicę powraca; i tak pytając przechodniów i czytając nazwy ulic na rogach, znalazł wreszcie swego nowego opiekuna. Pociągnął za dzwonek. We drzwiach ukazał się otyły blondyn, z twarzą niemiłą, skrzywioną, który wyglądał na służącego i który spytał go szorstko, z cudzoziemską wymową:
— Czego tu chcesz?
Chłopiec wymienił nazwisko, które było na karcie wizytowéj.
— Mój pan — odrzekł służący — wyjechał wczoraj do Buenos-Aires z całą rodziną.
Chłopiec oniemiał z przerażenia. Po chwili jednak rzekł:
— Ale ja... ja tu nie mam nikogo! Jestem sam!
I podał kartkę.
Służący ją wziął, odczytał i powiedział szorstko: I cóż ja z tém zrobię? Oddam tę kartkę memu panu za miesiąc, kiedy powróci.
— Ależ ja... ja jestem sam jeden w tém mieście! ja potrzebuję pomocy! — zawołał chłopiec głosem prośby.
Strona:Pamiętnik chłopca.djvu/326
Ta strona została uwierzytelniona.