— E! idźże już sobie — powiedział służący; — mało tu jeszcze i bez ciebie włóczęgów z twego kraju w Rosario? Żebrać idź do swojej Italii!
I zatrzasnął mu drzwi przed nosem.
Chłopiec stał jak skamieniały.
Potém zwolna podniósł swój tobołek i wyszedł, z rozpaczą w sercu, z zamętem w myślach, dręczony tysiącem myśli okropnych. Co począć? Dokąd się udać? Od Rosario do Kordowy jeszcze cały dzień jazdy koleją żelazną. A on miał już tylko parę franków w kieszeni. Po potrąceniu tego, co miał wydać dnia tego na żywność, nicby mu już prawie nie zostało. Gdzie dostać pieniędzy na kupienie biletu? Mógł pracować! Ale jak i u kogo szukać pracy? Prosić jałmużny? Ach, za nic! Być lżonym, odpychanym, poniżanym jak przed chwilą... raczéj umrzéć! Nigdy, nigdy!
I na tę myśl i na widok długiéj ulicy, która się ciągnęła przed nim i za nim, gubiąc się gdzieś w dali w niezmierzonéj równinie, po raz drugi uczuł, że go opuszcza odwaga; rzucił tobołek na chodnik, usiadł na nim, oparłszy się plecami o mur, i twarz ukrył w dłoniach, nie płacząc już nawet, w gorzkiéj, głębokiéj rozpaczy.
Ludzie, przechodząc, potrącali go nogami, wozy napełniały ulicę hałasem; kilku chłopaków
Strona:Pamiętnik chłopca.djvu/327
Ta strona została uwierzytelniona.