— Towarzysze — powiedział odrazu wieśniak, stojąc i przedstawiając im Marka, — jest to biedny chłopiec i nasz rodak, który przybył z Genui do Buenos-Aires, aby szukać matki. W Buenos-Aires powiedziano mu: „Tu jéj nie masz; jest w Kordowie.“ Przybywa na łodzi do Rosario, płynąc trzy dni i cztery noce, zaopatrzony w dwa słówka, polecające go pewnemu panu; pokazuje kartkę, zamykają mu drzwi przed nosem. Nie ma złamanego szeląga. Jest tu sam, jak na pustyni. To dzielny malec, ja go dobrze znam. Otóż pytam: czyż nie znajdzie się trzydziestu franków na kupienie dlań biletu do Kordowy, gdzie jest jego matka? Czyż go tu jak psa porzucimy?
— O, nigdy w świecie, na Boga! — Nigdy tego nie będzie! — zawołali wszyscy razem, uderzając w stół pięściami. — Nasz rodak! Chodź-no tu, mały. A my tu od czego? Patrzcie, jaki chwacki chłopak. A no, na stół pieniądze, towarzysze! Zuch! sam przyjechał. Morze przepłynął! Zuch chłopiec, zuch! Napijże się odrobinę. Poszlemy cię do twojéj mamy, poszlemy; o to się nie martw.
I ten go zlekka szczypał w policzek, ten klepał go po ramieniu, ten znów odbierał mu z rąk tobołek; inni wychodźcy powstawali od poblizkich stołów i zbliżyli się do chłopaka; przygody Marka stały się znane wszystkim w gospodzie; nad-
Strona:Pamiętnik chłopca.djvu/330
Ta strona została uwierzytelniona.