i czarne zarysowywały się na tle nocnego nieba. Miasto było ciemne i ciche; ale po przebyciu téj bezbrzeżnéj pustyni wydało mu się wesołe. Zapytał księdza o drogę, wkrótce znalazł kościół i dom, pociągnął za dzwonek drżącą ręką, a drugą przycisnął sobie do piersi, jakby chcąc uspokoić uderzenia serca, które w nim biło jak młotem.
Jakaś staruszka ze świecą w ręku przyszła drzwi otworzyć.
Chłopiec nie mógł przemówić odrazu.
— Kogo szukasz? — spytała go staruszka po hiszpańsku.
— Inżeniera Mequineza — odpowiedział Marek.
Stara kobieta machnęła ręką i odrzekła, kiwając głową:
— A toć i ty będziesz mi dokuczał tym Mequinezem! A przecie czas by już było raz z tém skończyć. Już od trzech miesięcy tak nas nudzą. Niedość więc, że stało o nim w dziennikach? Trzeba będzie kazać chyba wydrukować na wszystkich rogach ulic, że inżenier Mequinez wyjechał na mieszkanie do Tukuman!
Chłopiec rozpaczliwie klasnął w dłonie. Potém, w uniesieniu wściekłości i bólu, zawołał:
— A więc to jakieś przekleństwo! Więc będę musiał skonać wśród ulicy, nie znalazłszy matki! Ja oszaleję, ja się zabiję! Boże mój, Boże! Jak się
Strona:Pamiętnik chłopca.djvu/335
Ta strona została uwierzytelniona.