solda); dziewczynka o niebieskiém piórku przy kapeluszu zbierała pieniądze i liczyła głośno:
— Osiem, dziesięć, piętnaście!
Ale jeszcze wiele brakowało. Wówczas zbliżyła się jedna panienka, najwyższa, taka poważna jak nauczycielka, i dała całego pół franka, a wszystkie dziewczynki ucieszyły się niezmiernie. Jeszcze pięciu soldów brakowało.
— Patrzcie, wychodzi czwarta klasa! Te mają pieniądze!
Dziewczynki z czwartéj klasy nadeszły i posypały się soldy. Wszystkie skupiały się dokoła kominiarczyka. I pięknie było patrzéć na tego biedaka wśród wszystkich tych sukienek o najrozmaitszych barwach, wśród wszystkich tych jasnych piórek i wstążek. Trzydzieści soldów już było zebranych, a wciąż się sypały pieniądze; najmniejsze zaś dziewczynki, niemające i grosza, torowały sobie drogę wśród starszych, aby choć kwiatkiem obdarzyć biednego chłopczyka, skoro nie miały nic więcéj. Naraz zjawiła się odźwierna, wołając:
— Pani przełożona!
Dziewczynki pierzchły we wszystkie strony, jak stado spłoszonych wróbli. Pozostał tylko mały kominiarczyk, sam jeden pośród ulicy; stał, ocierając oczy łokciami, szczęśliwy, z rękami pełnemi pieniędzy, a dokoła kapelusza, w dziurkach od guzików kurteczki, w kieszeniach miał kwiatów bez liku; na ziemi nawet u nóg jego także leżały kwiatki.