Potém doznał polepszenia, dzięki opiece i lekom capataza wyzdrowiał; ale wraz z powrotem do zdrowia nadszedł najbardziéj okropny dzień w jego podróży, dzień, w którym musiał sam pozostać w pustyni. Już przeszło od dwóch tygodni trwała podróż. Kiedy przybyli do miejsca, gdzie od drogi do Tukumanu oddziela się inna, wiodąca do Santjago dell’Estera, capataz oznajmił mu, że muszą się rozstać. Udzielił mu kilka wskazówek co do drogi, uwiązał mu tobołek na plecach w taki sposób, aby mu w pieszéj podróży nie zawadzał, potém szybko, jakby się bał rozczulić, pożegnał go i odjechał. Chłopak zaledwie miał tyle czasu, aby pocałować go w ramię. Również i inni ludzie, ci, którzy się z nim tak źle obchodzili, zdawali się uczuwać dlań teraz nieco litości, widząc, jak nieborak sam jeden zostaje w pustyni, i, odjeżdżając, zdaleka jeszcze go po sto razy żegnali. On, stojąc na drodze, żegnał ich podniesioną do góry ręką i patrzył na ten długi szereg wozów, na konie, bydło i ludzi, dopóki nie zniknęli mu z oczu w oddali na stepie. Wówczas smutnie głowę pochylił na piersi i poszedł w swoją drogę.
Była wszakże pewna okoliczność, która od początku dodawała mu nieco otuchy. Oto przez te wszystkie dnie podróży wśród téj bezbrzeżnéj, zawsze jednostajnéj równiny, widział zawsze przed
Strona:Pamiętnik chłopca.djvu/342
Ta strona została uwierzytelniona.