wieczorowi zaczął strach go ogarniać. Słyszał był w Italii, iż w tych krajach są jadowite, okropne węże; zdawało mu się, że słyszy je pełzające w trawie — zatrzymywał się, potém biegł, zdjęty przerażeniem, dreszcze go przechodziły od stóp do głowy. Czasami rozżalał się sam nad sobą, nad swojém opuszczeniem, nad tym ciężkim, losem — i idąc, płakał zcicha. Potem myślał:
— O, jakżeby moja matka cierpiała nad tém, gdyby wiedziała, że się tak poddaję trwodze i rozpaczy!
I ta myśl wracała mu męztwo. Ale nie na długo. Więc nieraz, aby strach odpędzić, myśl znowu zwracał do matki, przywodząc sobie na pamięć tyle szczegółów jéj dotyczących: jak przemawiała do niego w te dobre, dawne czasy, kiedy jeszcze razem wszyscy byli w Genui, jak mu poprawiała kołdrę, kiedy już był w łóżeczku, jak go czasami brała na kolana, tuląc do siebie i mówiąc:
— Posiedź tu u mnie, syneczku.
A on siedział tak długo, z głową o jéj głowę opartą, myśląc sobie i myśląc... o rozmaitych rzeczach i czując, że mu tak dobrze, tak błogo przy mamie. Teraz, na te wspomnienia, serce mu się ściskało i mówił sam do siebie:
— Zobaczęż cię kiedy, moja droga mamo? Stanęż ja kiedy u kresu podróży?
Strona:Pamiętnik chłopca.djvu/344
Ta strona została uwierzytelniona.