nadzwyczajnie, niebo pogodne, przejrzyste, a tak lazurowe, jakiego nigdy nie widział w Italii. Idąc przez ulice, doznał znowu tego gorączkowego wzruszenia, którego doświadczył w Buenos-Aires; patrzył na okna i drzwi wszystkich domów; patrzył na wszystkie przechodzące kobiety, w nadziei pełnéj niepokoju, zobaczenia swéj matki; radby był pytać każdego, a nie śmiał zatrzymać nikogo. Wszyscy ci, co stali we drzwiach swych sklepów lub domostw, oglądali się za tym biednym chłopczyną, tak obdartym i zakurzonym, który musiał gdzieś z bardzo daleka przybywać. A on szukał wśród ludzi jakiejś twarzy, któraby w nim zaufanie budziła, aby zwrócić się do niéj z zapytaniem o to, co w téj chwili całą jego duszę napełniało nieopisaną błogością i strachem bez granic, — gdy naraz oczy jego padły na pewien szyld sklepowy, na którym wyczytał włoskie nazwisko. W sklepie było troje ludzi — mężczyzna w okularach i dwie kobiety. Marek zbliżył się zwolna do drzwi i, zdobywając się na odwagę, dość spokojnie zapytał:
— Czy nie mógłbym się od pana dowiedzieć, gdzie mieszka rodzina pana Mequineza?
Inżeniera Mequineza — dodał cichym głosem.
— Państwa Mequinez niema w Tukumanie — powiedział kupiec.
Strona:Pamiętnik chłopca.djvu/349
Ta strona została uwierzytelniona.