Potém gorączkowo, prędko, powziąwszy nagłe postanowienie, zawołał:
— Którędy iść trzeba? powiedzcie mi zaraz, drogę mi ukażcie!
— Ależ to blizko dzień drogi na piechotę — ozwali się razem wszyscy obecni; — tyś zmęczony, musisz wypocząć; pójdziesz jutro rano.
— Niepodobna! niepodobna! — odrzekł chłopiec. — Tylko powiedzcie mi, którędy się idzie, proszę, bardzo proszę; nie czekam ani chwili, idę zaraz, choćbym miał skonać w drodze!
Widząc, że się nie da odwieść od swego zamiaru, nie nastawano już więcéj.
— Niech cię Bóg prowadzi! — powiedzieli mu. — A przez las idąc, dobrze na drogę uważaj. Szczęśliwéj drogi, Italiano!
Pewien poczciwiec wyprowadził go za miasto, opowiedział mu drogę, udzielił mu kilka rad, i pożegnawszy go, stanął, patrząc w ślad za nim. Po paru minutach chłopiec kulejący, ze swym tobołkiem na plecach, znikł mu z oczu za gęstemi drzewami, rosnącemi po obu stronach drogi.
Noc była straszną dla biednéj matki Marka. Cierpiała tak okropne boleści, iż wyrywały jej one jęki rozdzierające i wprawiały chwilami w obłęd gorączkowy. Kobieta, która jéj doglądała, traciła głowę. Pani Mequinez nadbiegała od czasu do
Strona:Pamiętnik chłopca.djvu/351
Ta strona została uwierzytelniona.