czasu, pełna przestrachu. Wszyscy zaczęli się obawiać, że gdyby się teraz biedna kobieta i zgodziła nawet na operacyę, to lekarz, który miał nazajutrz zrana przyjechać, jużby przybył zapóźno. Jednak w chwilach, gdy odzyskiwała przytomność, łatwo było poznać, iż największą dla niéj męczarnią nie są boleści ciała, lecz myśl o swojéj dalekiéj rodzinie. Wychudzona, blada, ze zmienioną twarzą, chwytała się rękami za głowę z niewymowną rozpaczą i wołała:
— Boże mój! Boże! Umrzéć tak daleko, umrzéć, nie zobaczywszy ich przed śmiercią! O, moje biedne dzieci! Bez matki zostaną dzieci moje, krew moja! bez matki zostaną! I mój biedny Marek, taki jeszcze mały, a taki poczciwy i dobry! Wy nie wiecie, jaki to złoty chłopczyna! Ach, pani, droga pani, gdybyś ty wiedziała! Nie mogłam go oderwać od szyi, kiedy odjeżdżałam, tak płakał, tak płakał!... Jakby wiedział biedaczek, że już mamy nie zobaczy. Biedny Marek, biedny mój syneczek! Myślałam wówczas, że mi serce pęknie! Ach, gdybym była wtedy umarła! gdybym tam padła bez ducha! Bez matki, biedne dziecko, on, co mnie tak kochał, dla którego byłam jeszcze tak potrzebna... bez matki, w nędzy, będzie musiał iść na żebraninę, on, Marek, mój Marek... będzie rękę wyciągał z głodu, z głodu, niebożę! O! Boże wielki!
Strona:Pamiętnik chłopca.djvu/352
Ta strona została uwierzytelniona.