Strona:Pamiętnik chłopca.djvu/354

Ta strona została uwierzytelniona.

wacznie, jakby grożąc sobie, lub walcząc, wziąwszy się za bary; niektóre, obalone na ziemię, jak wieże, co runęły odrazu, i pokryte roślinnością gęstą, bujną, splątaną, która zdawała się być tłumem rozwścieczonym, co walczył o ich posiadanie, piędź po piędzi, zażarcie; inne, zebrane w duże gromady, proste, wysmukłe i skupione jak wiązki dzid tytanicznych, których ostrze obłoków dosięga; ogrom wspaniały, chaos cudowny kształtów olbrzymich, jeden z najbardziéj potężnych, groźnych i majestatycznych obrazów, na jakie świat roślinny zdobyć się może. Chwilami ogarniało go wielkie zdumienie. Ale natychmiast dusza jego znowu się zwracała do matki, wyrywając się do niéj. A tak był zmęczony, iż ledwie wlókł pokrwawione swe nogi; i szedł tak nieborak sam jeden wśród téj puszczy niezmiernéj, gdzie tylko zrzadka, w dalekich od siebie odstępach, natrafiał na małe ludzkie sadyby, które u stóp tych drzew wyglądały jak mrowiska, i widział bawoły uśpione przy drodze; był zmęczony, ale tego nie czuł; był sam, a nie doznawał strachu. Wielkość lasu podnosiła jego ducha; blizkość matki napełniała go siłą i odwagą dorosłego człowieka; wspomnienia oceanu, niepokojów, trwogi i strachu, zwalczonych udręczeń, przebytych niezmiernych trudów, żelaznéj wytrwałości swojéj, kazały mu dumnie czoło pod-