O ósméj, tego rana, lekarz z Tukumanu, młody Argentyńczyk, był już przy łóżku choréj w towarzystwie felczera i próbował po raz ostatni namówić ją na operacyę, a za nim powtarzali najgorętsze nalegania i prośby inżenier Mequinez i jego żona. Ale wszystko to było napróżno. Chora, czując się tak wyczerpaną na siłach, nie wierzyła już w skuteczność operacyi; była najpewniejszą, iż albo umrze pod nożem, albo też tylko parę godzin po operacyi żyć będzie, wycierpiawszy niepotrzebnie przed śmiercią jeszcze okropniejsze boleści, niż te, które ją zabić miały same przez się, skutkiem jéj choroby. Lekarz jednak powtarzał:
— Ależ operacya jest pewną, ależ wasze życie będzie uratowane, byleście tylko chcieli się zdobyć na trochę odwagi! Zważcież tylko, moja dobra kobieto, że śmierć wasza nieunikniona, jeżeli na operacyę nie zezwolicie.
Słowa te wszakże żadnego nie odnosiły skutku.
— Nie — odpowiadała kobieta słabym głosem; — mam jeszcze dość odwagi, by umrzéć, ale nie mam już jéj do znoszenia męczarni, które się nie przydadzą na nic. Dziękuję panu, dziękuję! Już to takie moje przeznaczenie. Pozwólcie mi umrzéć spokojnie.
Lekarz, straciwszy nadzieję przekonania jéj, umilkł. Nikt się już nie odezwał. Wówczas chora,
Strona:Pamiętnik chłopca.djvu/356
Ta strona została uwierzytelniona.