patrząc na panią, głosem słabym zwróciła do niéj swoją prośbę ostatnią.
— Dobra, kochana pani — powiedziała z wielkim wysiłkiem, łkając pocichu, — niech pani poszle te trochę pieniędzy, które mam u pani, i moje rzeczy mojéj rodzinie przez pana konsula. Mam nadzieję, że wszyscy żyją. Serce jakoś mi dobrze o nich wróży w téj ostatniéj chwili. Napisz pani, bądź łaskawa, że... że zawsze o nich myślałam, że ciągle dla nich pracowałam... dla moich dzieci... i że moją jedyną boleścią było, iż nie mogłam ich widziéć przed śmiercią... ale że umarłam z odwagą... ze spokojem... błogosławiąc je, moje dziatki; i że mężowi pożegnanie przesyłam... i memu starszemu synowi... i najmłodszemu, memu biednemu Markowi... i że o nim, o tym nieboraku, do ostatniej chwili myślałam.
I podnosząc się nagle na posłaniu, w gorączkowém podnieceniu, zawołała głośno, składając ręce:
— O, mój Marku! O, mój synku! Życie moje, duszo ty moja!...
I powiodła oczami łez pełnemi wkoło, szukając swojéj pani, aby jéj coś jeszcze powiedziéć; ale pani już nie było: wywołano ją ukradkiem z pokoju. Obejrzała się za panem Mequinezem znikł również. Przy niéj zostały tylko dwie po-
Strona:Pamiętnik chłopca.djvu/357
Ta strona została uwierzytelniona.