Strona:Pamiętnik chłopca.djvu/365

Ta strona została uwierzytelniona.

łaśliwéj wesołości, wywołane przez żart jakiegoś nauczyciela w dobrem usposobieniu. A ludzie przechodzący ulicą zatrzymują się, aby słuchać, i wszyscy obdarzają przychylném spojrzeniem ten gmach, który mieści w sobie tyle młodości i tyle nadziei. Potém słychać naraz głuchy hałas, zamykanie głośne tek i książek, suwanie nogami, gwar, szerzący się z klasy do klasy i z dołu na górę, jak przy rozchodzeniu się niespodzianéj dobréj nowiny: to woźny chodzi z oznajmieniem, że lekcye skończone. I na ten hałas tłum kobiet, mężczyzn, młodych dziewcząt, staruszek, wyrostków, ciśnie się do drzwi po obu stronach, czekając na synów, braci, wnuków; podczas gdy z klas wypadają całą falą do wielkiéj sieni chłopcy mali, aby nakładać paltociki i czapki, robiąc z nich przy téj sposobności na podłodze chaos nieopisany, ciskając je na wszystkie strony, skacząc, i uwijając się i goniąc się wzajemnie, nim wreszcie woźny w to się nie wda i nie zrobi porządku. I nareszcie wychodzą w długich szeregach, stukając nogami. I wówczas z ust rodziców i krewnych zaczyna się sypać cały grad zapytań: „Umiałeś lekcye? Wypracowanie masz? Jakże lekcye na jutro? Kiedy miesięczny egzamin?“ I nawet takie biedne mamy, które nie umieją czytać, otwierają kajety, oglądają zadania rachunkowe, pytają o stopnie. „Tylko osiem? Dziewięć z pochwalą? Dziewięć za lekcye?“ I cieszą się, i niepokoją, i zapytują nauczycieli i mówią o programie egzaminów. Jakże to wszystko jest piękne, jak wielkie i jakaż to olbrzymia obietnica dla świata!