Ojciec i córka patrzyli na siebie przez chwilę, potém z okrzykiem padli sobie w objęcia. Dziewczynka była ubrana w płócienko w białe i różowe paski i w popielaty fartuszek. Jest wyższą ode mnie. Płakała, przytulona do ojca, obejmując obiema rękami jego szyję. Ojciec wyzwolił się z jéj objęć, cofnął o parę kroków i zaczął się jéj przyglądać od stóp do głowy, ze łzami w oczach, zdyszany, jakby przebiegł wielki kawał drogi — i zawołał:
— Ach! jakże wyrosła! Jak wyładniała! O, moja biedna, moja droga Julia! Biedna ty moja niemowa! To pani jest nauczycielką? Niech jéj pani zechce kazać, aby mi swoje znaki pokazała, na migi, coś przecie zrozumiem, a potém, pomału, i sam się nauczę. Każ jéj, droga pani, niech mi co powie na migi.
Nauczycielka uśmiechnęła się i, nie podnosząc głosu, powiedziała do dziewczynki:
— Kto jest ten człowiek, co przyszedł do ciebie?
A dziewczynka głosem grubym, przykrym, dziwnym, jakimby mógł mówić dziki człowiek, po raz pierwszy przemawiający w naszym języku, ale wymawiając wyraźnie, dobitnie, odrzekła z uśmiechem:
— To mój oj-ciec.
Ogrodnik cofnął się o krok w tył i zawołał jak nieprzytomny:
— Mówi! czy to być może! Ależ to niepodobna! Ależ ty mówisz, dziecko moje, ty mówisz? Powiedz mi; mówisz naprawdę?
I znowu porwał ją w objęcia i pocałował w czoło trzy razy.
Strona:Pamiętnik chłopca.djvu/369
Ta strona została uwierzytelniona.