Strona:Pamiętnik chłopca.djvu/389

Ta strona została uwierzytelniona.


NA WSI.
19, poniedziałek.

Mój dobry ojciec przebaczył mi i tym jeszcze razem i pozwolił mi iść na przechadzkę zamiejską, którą ułożyliśmy zeszłego wtorku z ojcem Korettiego, tym, co to służył w czworoboku księcia Humberta, a dziś ma sklepik z drzewem. Każdy z nas tak dalece już potrzebował odetchnięcia świeżém powietrzem wzgórzy! Cóż to było za szczęście, jaka uciecha! Zeszliśmy się wczoraj o drugiéj na placu Statutu: Derossi, Garrone, Garoffi, Prekossi, ojciec i syn Koretti i ja, każdy ze swoim zapasem żywności: owoców, kiełbasek, chleba, jaj gotowanych na twardo; mieliśmy również i kubki cynkowe na wodę; Garrone przyniósł flaszkę z wydrążonéj i wysuszonéj dyni, napełnioną białém winem; Koretti żołnierską flaszkę swego ojca, pełną czerwonego wina; zaś mały Prekossi, w swéj kurtce kowalskiéj, miał pod pachą, owiniętą w papier bułkę długą jak luneta, ważącą dwa kilogramy. W omnibusie dojechaliśmy aż do Gran Madre di Dio, potém skoki na ziemię i już daléj piechotą, każdy ze swoim pakunkiem, na wzgórza, na pola. Mój Boże! jakiż tam cień, jaka zieloność, chłód jaki! Tarzaliśmy się w trawie, zanurzaliśmy twarze w strumykach, przeskakiwaliśmy przez żywopłoty. Koretti ojciec szedł za nami, zdaleka, z kurtką przerzuconą przez ramię, pykając ze swojéj fajeczki gipsowéj... i od czasu do czasu groził nam palcem, ostrzegając nas, abyśmy spodni nie