parową, została rozbita, porwana do morza, a woda wpadła do środka z łoskotem okropnym — ognie zagasły, maszyniści uciekli; wielkie, spienione strumienie popłynęły wszędzie pod pokładem. Piorunujący głos zagrzmiał:
— Do pomp!
Był to głos kapitana. Majtkowie rzucili się do pomp. Ale gwałtowny a nagły pęd fal, uderzywszy z tyłu na statek, łamiąc i drzwi i zapory, wpadł całym potokiem do środka.
Wszyscy podróżni, ledwie żywi z przestrachu, schronili się do wielkiej sali.
Naraz wśród nich stanął kapitan.
— Kapitanie! kapitanie! — zawołali wszyscy razem. — Co się dzieje? Co z nami? Jest-że jakaś nadzieja? Ratuj nas, ratuj!
Kapitan zaczekał, aby się uciszyli wszyscy, i powiedział spokojnie:
— Zdajmy się na wolę Bożą.
Jedna tylko kobieta zawołała:
— Litości!
Nikt inny nie zdołał głosu wydobyć. Przerażenie zmroziło wszystkich. Wiele czasu upłynęło tak wśród ciszy grobowéj. Wszyscy poglądali na siebie, z twarzami białemi jak chusta. Morze ryczało wściekle, coraz okropniej. Statek ko-
Strona:Pamiętnik chłopca.djvu/408
Ta strona została uwierzytelniona.