— Dawajcie dziecko! — zawołali majtkowie.
Na ten okrzyk chłopak sycylijski i jego towarzyszka, którzy dotychczas stali, maszt obejmując rękami, jakby skamieniali w jakiémś osłupieniu nadludzkiém, nagle zbudzeni przez gwałtowny instynkt samozachowawczy, odrazu puścili maszt i rzucili się na krawędź statku, wołając jednocześnie z całéj siły:
— Ja! ja!
A usiłując jedno drugiego nazad odpychać, walczyli jak dwoje dzikich zwierząt o życie.
— Najmniejsze z dzieci! — wołali żeglarze. — Łódź przepełniona! Najmniejsze!
Słysząc te słowa, dziewczynka, jak piorunem rażona, opuściła ramiona i nieruchoma wpatrzyła się w Maryusza martwemi oczami.
Maryusz na nią patrzył przez chwilę... zobaczył plamę krwi na jéj piersi, przypomniał sobie... błysk świętego postanowienia przez twarz mu przeleciał.
— Najmniejsze! — wołali tymczasem żeglarze, wszyscy razem, z niecierpliwością i rozkazem w głosie. — Prędko! Odpływamy!
Wówczas Maryusz głosem zmienionym i tak «donośnym, jakby to nie dziecko mówiło, ozwał się w te słowa:
Strona:Pamiętnik chłopca.djvu/411
Ta strona została uwierzytelniona.