przód Biedny mój nauczyciel! Teraz to, dzisiejszego rana, można się było przekonać, jak to on nas kocha! Podczas gdy nas inni pytali, on zdawał się nic oprócz nas nie widziéć; niepokoił się, kiedyśmy okazywali niepewność co do naszych odpowiedzi; rozjaśniał się cały, kiedy odpowiadaliśmy dobrze i bez wahania; słyszał, odczuwał wszystko i tysiące znaków dawał nam rękami i głową, jakby chciał powiedziéć: „Ot, tak, dobrze, nie, uważaj, pomału, śmiało.” Gdyby tylko mógł mówić, każdą rzeczby nam podpowiedział. Gdyby na jego miejscu znajdować się mogli wszyscy z kolei ojcowie egzaminowanych uczni, i oniby nie potrafili chyba zrobić więcéj. O, jakże pragnąłem powtórzyć mu po razy dziesięć, wobec wszystkich, głośno: „Dziękuję! dziękuję!” A kiedy inni nauczyciele powiedzieli mi: „Dobrze, już możesz iść,” oczy mu zabłysły od zadowolenia. Wróciłem natychmiast do klasy, aby tam czekać na ojca.
W klasie byli jeszcze niemal wszyscy. Usiadłem obok Garrona. Niewesoło mi było... o, nie! Myślałem, że to po raz ostatni siedzimy tak obok siebie w téj szkole. Jeszczem był dotąd nie powiedział Garronowi, że już do czwartéj klasy z nim razem nie pójdę, że mam wyjechać z rodzicami z Turynu; on nic o tém nie wiedział. Siedział sobie zgięty we dwoje, z tą swoją dużą głową pochyloną nad ławką, rysując jakieś ozdobne wzorki piórem dokoła fotografii swego ojca, przedstawionego w mundurze maszynisty kolejowego; ten jego ojciec jest mężczyzna wysoki i tęgi, z grubą szyją i twarz ma uczciwą, poważną
Strona:Pamiętnik chłopca.djvu/420
Ta strona została uwierzytelniona.