obrewki drzewa, a on je brał i nosił do sklepu swego ojca, gdzie je z pośpiechem układał w stos wielki przy ścianie.
— Co ty robisz, Koretti? — spytałem.
— A nie widzisz? — odrzekł, wyciągając ramiona po brzemię. — Powtarzam lekcyę.
Zaśmiałem się. Ale on mówił na seryo, i wziąwszy obrewek drzewa, zaczął mówić, biegnąc:
— Nazywają się przypadkami słowa... jego zmiany stosownie do liczby... stosownie do liczby i osoby...
Potém, zrzuciwszy z plec drzewo i układając je, powtarzał:
— Stosownie do czasu, do którego się odnosi działanie...
I znów wracał do wozu i zabierał drzewo i mówił daléj:
— Stosownie do trybu, w którym działanie jest wyrażone...
Była to nasza lekcya gramatyki na dzień następny.
— Cóż chcesz? — powiedział — jak mogę, tak się z czasem urządzam! Ojciec mój z chłopcem sklepowym wyjechał w sprawie handlu. Matka chora. Ja więc muszę wyładowywać towar. A tymczasem powtarzam gramatykę. Trudna to ta dzisiejsza lekcya. Nie udaje mi się wtłoczyć ją do głowy... Mój ojciec powiedział, że wróci o siódméj — rzekł następnie, zwracając się do człowieka na wozie, — wówczas przyjdźcie po pieniądze.
Wóz odjechał.
Strona:Pamiętnik chłopca.djvu/46
Ta strona została uwierzytelniona.