— Jest tam kto? — zawołał w téj chwili ktoś przybyły do sklepu.
Była to kobieta, która przyszła kupić wiązkę chróstu.
— Jestem — odrzekł Koretti, i porwawszy się z krzesła, pobiegł do sklepu, zważył chróst, wziął pieniądze, zapisał przychód na jakimś szpargaliku i powrócił do swojéj pracy, mówiąc:
— No, zobaczymy, czy mi się uda skończyć zdanie.
I napisał: torebki podróżne, tornistry dla żołnierzy.
— Ach, toż moja biedna kawa ucieka! — zawołał nagle i pobiegł do pieca, aby garnek z kawą odstawić od ognia. — To mamy kawa — powiedział, musiałem się przecież nauczyć ją gotować. Zaczekaj chwilkę, zaniesiemy ją razem; jak mama cię zobaczy, zrobi to jéj przyjemność. Ach, wiesz? już siedm dni z łóżka nie wstaje... Bodaj-że cię! Zawsze sobie palce poparzę tym garnczkiem. Cóż jeszcze mam dodać po tornistrach? Wiem, iż jeszcze coś potrzeba, a nie mogę wymyślić. Chodź do mamy.
I otworzył drzwi w głębi pokoju; weszliśmy do innéj, małéj izdebki; matka Korrettiego leżała na dużém łóżku, z głową obwiązaną białą chustką.
— Mamo, oto kawa — powiedział Koretti, podając jej filiżankę, — a to jest mój towarzysz ze szkoły.
— A, kochany panicz — powiedziała do mnie kobieta — chorą przyszedłeś odwiedzić?
Tymczasem Koretti poprawił poduszki za plecami swej matki. wygładził ręką kołdrę na jéj
Strona:Pamiętnik chłopca.djvu/48
Ta strona została uwierzytelniona.