łóżku, podrzucił drewek na kominek, spędził kota z komody.
— Czy mamie nic więcej nie trzeba? — spytał następnie, biorąc z jej rąk filiżankę. — A czy mama już wypiła dwie łyżeczki lekarstwa? Kiedy go zabraknie, zaraz skoczę do apteki. Drzewo już całe w sklepie. O czwartej nastawię mięso na rosół, tak, jak mama mówiła; a jak przyjdzie mleczarka, oddam jéj owe cztery soldy za masło. Wszystko będzie dobrze, niech się tylko droga mama nie troska.
— Dziękuję ci, synku — odrzekła matka. — Biedny chłopiec! o wszystkiem musi myśleć!
Prosiła mnie bardzo, abym wziął kawałeczek cukru, a potém Koretti pokazał mi obrazek, fotografią w ramce za szkłem, swego ojca; twarz niemal ta sama, co u syna, te same żywe oczy, ten sam uśmiech wesoły. Wróciliśmy do kuchni.
— Mam już, czego chciałem — powiedział Koretti i dopisał na kajecie: robią również chomonty na konie. — Reszty dokończę dziś wieczorem, trochę dłużej posiedzę. Szczęśliwyś ty, co tyle masz czasu na naukę, jeszcze i na przechadzkę iść możesz!
I zawsze wesół i zwinny, wróciwszy do sklepu, zaczął kłaść polana na kozły, a przepiłowując je na pół, tak mówił:
— Oto mi gimnastyka. To co innego, niż wyprężaj ręce na przód! Chcę, aby ojciec mój, powróciwszy do domu, zastał to całe drzewo już popiłowane... rad będzie. Ale to tylko bieda, że po piłowaniu piszę takie t i l, że wyglądają jakby węże, jak mówi pan nauczyciel. Cóż ja na to po-
Strona:Pamiętnik chłopca.djvu/49
Ta strona została uwierzytelniona.