Strona:Pamiętnik chłopca.djvu/62

Ta strona została uwierzytelniona.

— Trzeba włazić na drzewa — powiedział oficer i zszedł na dół.
O kilkanaście kroków od domu, naprzeciwko drzwi, stał jesion, cienki, ale wysoki, najwyższy ze wszystkich dokoła, którego wierzchołek, poruszany wiatrem, kołysał się zwolna w lazurze. Oficer znowu się namyślał przez chwilę, patrząc to na drzewo, to na swoich żołnierzy; nagle zwrócił się do chłopca:
— Malcze, a masz ty dobry wzrok?
— Ja? — odrzekł chłopak — to ja wróbla w gnieździe o milę spostrzegę.
— A mógłbyś wléźć na to drzewo?
— Na to drzewo? ja? W pół minuty będę na wierzchołku.
— I umiałbyś mi powiedziéć, co ztamtąd zobaczysz, czy są Austryacy w tamtéj stronie, obłoki kurzawy, strzelby połyskujące w słońcu, konie?
— A pewno, żebym umiał.
— Cóż ty żądasz za tę przysługę?
— Co ja żądam? — powiedział chłopiec z uśmiechem — nic. Piękna rzecz! Zresztą... żeby to dla Niemców, za nic bym nie zrobił, ale dla naszych! Jestem Lombardczyk!
— Dobrze więc, właź.
— Zaraz, tylko buty zdejmę.
Zdjął buty, zacisnął rzemyk od spodni, rzucił czapkę w trawę i objął pień drzewa.