Strona:Pamiętnik chłopca.djvu/63

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ale zważ-no, czekaj... — zawołał oficer, robiąc ruch taki, jakby go chciał zatrzymać, zdjęty nagłą obawą.
Chłopiec obejrzał się i spojrzał pytająco na oficera swemi pięknemi niebieskiemi oczami.
— No, nic już, nic — powiedział oficer, — naprzód!
Chłopak jak kot zaczął piąć się w górę.
— A wy tam patrzéć przed siebie! — zawołał oficer, zwracając się do żołnierzy.
W kilka chwil chłopiec był już na wierzchołku drzewa; oplatał pień silnie rękami, nogi jego były wśród gałęzi, lecz cała górna połowa ciała wychylała się ponad liście najwyższe, a słońce oświecało jego jasną główkę, która wyglądała jak złota. Oficer ledwie go mógł dojrzéć, tak się tam malutkim wydawał.
— Patrz prosto przed siebie i daleko! — zawołał oficer.
Chłopiec, aby widziéć lepiéj, prawą rękę od pnia odjął i przyłożył do czoła.
— Co widzisz? — spytał oficer.
Chłopiec twarz ku niemu pochylił i, rękę zbliżając do ust, aby głos jego był donośniejszym, odrzekł:
— Dwóch ludzi na koniach na białej drodze.
— Czy daleko ztąd?