Strona:Pamiętnik chłopca.djvu/67

Ta strona została uwierzytelniona.

włoskich posuwała się ku nieprzyjacielowi — i po téj saméj drodze, którą z rana szedł ów mały oddział konnicy, podążał teraz po dwu w szeregach wielki batalion strzelców, który przed paru dniami walecznie krwią oblał wzgórze San Martino. Wieść o bohaterskiéj śmierci chłopaka rozeszła się już była wpośród tych żołnierzy przedtém nim wyruszyli z obozów. Drożyna, mając po jednéj stronie strumień, przechodziła w odległości zaledwie kilku kroków od domu. Oficerowie, będący na czele, spostrzegłszy małego nieboszczyka, leżącego pod drzewem i przykrytego trójbarwną chorągwią, uczcili go, broń prezentując; jeden zaś z nich pochylił się na brzeg strumyka, który był cały kwieciem porosły, zerwał dwa kwiaty i rzucił je na chłopca. Wówczas wszyscy strzelcy, w miarę jak przechodzili, rwali kwiaty i rzucali zmarłemu. W kilka minut chłopiec był kwieciem pokryty, a oficerowie i żołnierze, mijając go, ukłon mu słali:
— Żegnaj nam, chłopcze! Masz kwiatek! Dzielny mały lombardczyku! Biedny jasnowłosy malcze! Cześć tobie! Chwała! Żegnaj!
Pewien oficer rzucił mu swój medal za waleczność, — inny, uklęknąwszy, pocałował go w czoło. A kwiaty wciąż się sypały na bose nogi, na pierś skrwawioną, na jasną główkę. On zaś spał