w trawie, owinięty w swoją chorągiew, z twarzyczką białą, niby uśmiechniętą, biedny chłopczyna, jakby słyszał to pożegnanie, jakby czuł owe kwiaty, jakby się radował, iż życie oddał za swoją Lombardyę.
Dzisiejszego rana, idąc przede mną, kiedyśmy powracali ze szkoły, tyś przeszedł obok ubogiéj, która trzymała na rękach dziecko wychudłe i blade i która prosiła cię o jałmużnę, — tyś na nią popatrzył i nic nie dał, choć miałeś pieniądze w kieszeni. Słuchaj, synu, nie nawykaj do przechodzenia obojętnie obok nędzy, która rękę wyciąga, a tembardziéj obok matki, która prosi o grosz dla swego dziecięcia. Pomyśl, iż może to dziecko było głodne, — pomyśl, co czuć musiała ta biedna kobieta. Wystaw sobie rozpaczliwe łkania twojéj matki, gdyby dnia pewnego musiała ci powiedziéć: „Henryku, dziś chleba nawet dać ci nie mogę!” Kiedy ja daję jałmużnę żebrakowi, a on mi mówi: „Niech Pan Bóg zachowa w zdrowiu pana i jego dziatki!” — nie możesz pojąć owéj błogości, jaką te wyrazy napełniają mi serce, owéj wdzięczności, którą uczuwam dla tego biedaka. Zdaje mi się, iż to dobre życzenie naprawdę na czas długi zapewni wam zdrowie, i wesół wracam do domu i myślę: „O! ten ubogi oddał mi da-