miał źle wyjść na téj swojéj próżności. Przebiegłszy spory kawał drogi po alejach i zostawiwszy daleko poza nami ojca Wotiniego, który szedł powoli, zatrzymaliśmy się wreszcie, aby zaczekać na niego, przy ławeczce kamiennéj, obok jakiegoś chłopca, skromnie ubranego, który zdawał się być zmęczony i siedział zadumany, z pochyloną głową. Jakiś człowiek, zapewne ojciec tego chłopczyka, przechadzał się tam i napowrót pod drzewami, czytając gazetę.
Usiedliśmy. Wotini zajął miejsce pomiędzy mną a chłopcem. I zaraz sobie przypomniał, że jest pięknie ubrany, i zapragnął wzbudzić podziw i zazdrość w sąsiedzie. Podniósł nogę i rzekł do mnie:
— Czy widziałeś moje wojskowe buciki?
Powiedział to, aby chłopiec spojrzał w tę stronę. Ale chłopiec nie poruszył głową. Wówczas opuścił nogę i pokazał mi swoje jedwabne chwaściki, patrząc z pod oka na chłopca, i powiedział mi, iż te jedwabne chwaściki wcale mu się nie podobają i że chciałby je zmienić na srebrne guziki. Ale chłopiec i na chwaściki nie spojrzał. Wtedy Wotini zaczął obracać na palcu swój piękny, biały kapelusz. Ale chłopiec, jakby naumyślnie, ani jedném spojrzeniem nie zaszczycił również kapelusza. Wotini, który zaczynał się gniewać, wydobył zegarek, otworzył go, pokazał mi kółka. Ale tamten nie poruszył się wcale.
— Czy to srebrny wyzłacany? — spytałem go.
— Nie — odrzekł, — złoty.
Strona:Pamiętnik chłopca.djvu/73
Ta strona została uwierzytelniona.