Strona:Pamiętnik chłopca.djvu/76

Ta strona została uwierzytelniona.

a murarczuk wszystkich do ogromnego śmiechu pobudził, bo oto gdy mój ojciec zapraszał go, aby do nas jutro przyszedł, on, mając usta pełne śniegu i nie odważając się ani go wypluć, ani téż połknąć, stał tylko, łykając i przewracając oczami, i nic nie odpowiedział. Również i nauczycielki nie szły, lecz wybiegały ze szkoły, śmiejąc się; i moja nauczycielka z pierwszéj wstępnéj, biedaczka, biegła wśród padającego śniegu, osłaniając twarz swoją woalką zieloną i kaszląc. A tymczasem setki dzieci z wydziałów poblizkich przebiegały, krzycząc i podskakując, po tym białym kobiercu, a nauczyciele, woźni i stróże miejscy wołali: „Do domu! do domu!“ — połykając płatki śniegu, które, oprócz ubielenia im brody i wąsów, jeszcze do ust trafiały. Lecz i oni także się śmieli z téj uciechy, z tego wesołego świętowania przez uczni nadeszłéj zimy...


Wy świętujecie nadejście zimy... Ale są dzieci, co nie mają ani ubrania, ani obuwia, ani ognia. Są tysiące takich, co z wyżyn schodzą do wiosek, po długiej, uciążliwej drodze, niosąc w rękach, okrwawionych od brył ostrych lodu, kawałek drzewa dla ogrzania szkoły. Są setki szkół, niemal zasypanych śniegiem, nagich i ciemnych jak jaskinie, gdzie dzieci duszą się od dymu, lub dzwonią zębami od zimna, patrząc z przerażeniem na te białe płatki, co padają na ziemię ciągle, bez przerwy, co się kładną grubą, coraz grubszą warstwą na dachy ich chat dalekich, nad któremi wiszą w górze lodozwały. Wy