który opiekuje się nim jak synem. Ukończyłem był przepisywać opowiadanie miesięczne na przyszły tydzień: „Mały pisarz z Florencyi,“ które mi nauczyciel dał do przepisania, kiedy mój ojciec powiedział:
— Chodźmy na górę, na czwarte piętro, zobaczyć, co się téż dzieje z okiem tego biednego pana.
Weszliśmy do pokoju, niemal zupełnie ciemnego, gdzie na łóżku siedział staruszek urzędnik, cały obłożony poduszkami; obok wezgłowia siedziała jego żona, a w jednym kącie mały siostrzan bawił się cackami. Staruszek miał zawiązane oko. Bardzo był ucieszony, widząc mego ojca, — prosił, abyśmy usiedli i powiedział, że lepiéj się czuje, że nietylko oka nie straci, ale nawet już za kilka dni będzie zupełnie zdrów.
— Był to traf nieszczęśliwy — dodał; — bardzo mi żal tego biednego chłopaka, który tyle doznał strachu.
Potém zaczął mówić o lekarzu, który właśnie o téj godzinie miał przybyć dla opatrunku oka. W téj chwili ozwał się dzwonek.
— To lekarz — powiedziała żona staruszka.
Drzwi się otwarły... I kogóż ujrzałem? Garoffi, w swoim długim płaszczu, ze spuszczoną głową, stał w progu, nie odważając się wejść.
— Kto tam? — spytał chory.
— To chłopiec, który rzucił śnieżką — powiedział mój ojciec.
— O, biedny chłopczyku! — zawołał wówczas staruszek; — chodź-że, chodź, kochanku; przyszedłeś
Strona:Pamiętnik chłopca.djvu/85
Ta strona została uwierzytelniona.