Strona:Pamiętniki do panowania Augusta III i Stanisława Augusta.djvu/12

Ta strona została przepisana.

w partyą wojewodę). Pogodzili się powtórnie i przeprosili za wdaniem królewskiém, przez posłanego z aresztem. Lecz to było na pozór tylko i do czasu nastrojenia pewniejszéj zguby wojewodzie. Jakoż skoro tylko król wyjechał do Saxonii, podkomorzy dotąd wyzywany, wyzwał wojewodę, plac pojedynku pod Marymontem wyżéj nadmienionym, termin dwóch niedziel dla przygotowania się słusznego w sekundantów i przyjaciół, naznaczywszy. Na nieszczęście nikogo niebyło pod ten czas w Warszawie z familii wojewody, przeciwnie zaś z strony podkomorzego wszyscy się pozjeżdżali. Domownicy wojewody i konfidenci, przenikający rzeczy z obu stron, odradzali mu wszelkiemi sposobami, aby na ten termin niepozwalał, aby go na inny czas odłożył, ażby się w równą partyą przyjaciół i krewnych przysposobił. Ale wojewoda jak był serca wielkiego, tak niechciał słuchać żadnéj perswazyi. Obrał sobie jednego towarzysza hussarskiego za sekundanta, o którym przy kilku sługach swoich ten pojedynek odprawił. Zrobił testament i cały dom swój rozporządził. Gdy mu do siadania wyprowadzono konia, ten, lubo w inne czasy powolny, tak rżał, miotał się i nogami grzebał, że dół niemały na dziedzińcu wykopał. Mówili tedy słudzy z płaczem do pana, aby tą razą niewyjeżdżał; że oto koń miotaniem swojém nadzwyczajném i dołem wykopanym przestrzega pana, że zginie; — lecz wojewoda niedbając na żadne prognostyki, dosiadł gwałtem konia niespokojnego. Gdzie tylko przejeżdżał przez ulice, wszędzie lud pospolity klękał na kolana i w głos Pana Boga prosił, aby Poniatowski zginął, a wojewoda zdrów powrócił. Taką miał miłość powszechną u ludzi wojewoda, a nienawiść podkomrzy, czyli raczéj matka jego, którą dla ponurego wzroku i surowości pospolicie zwano gradową chmurą. Ona rej wodziła w domu i mężem rządziła; ona była główną podnieta tego pojedynku, niemogąc trawić owego twardego kąska, że syn jéj w pierwszym szwankował. Zawsze mu wymawiała, iż wstyd zrobił familii owemi słowami upodlającemi: „kocham pana wojewodę“; że mając więcéj braci nieosierociłby domu, choćby sam zginął. Ztąd nienawiść ludu, powzięta ku matce, spływała na syna w życzeniu mu zguby. Ale się inaczéj stało.
Gdy stanęli na placu, zaczęli rzecz najprzód od zwady o owe paszkwile, które dobyte z kieszeni wojewoda zatknął na szpadę, obiecując przybić je do serca podkomorzemu, lżąc