Strona:Pamiętniki lekarzy (1939).djvu/101

Ta strona została przepisana.

nym. Byłby to wstęp do dalszej pracy nad usunięciem owej straszliwej nędzy, która trapi wieś polską i jest nie tylko rezultatem braku środków do życia, ale przede wszystkim wypływa z niskiego poziomu kulturalnego naszego chłopa. Ludność wiejska jest biedna i ma mało ziemi. Ale nie o to idzie, nawet w tych warunkach mogłaby żyć o 50 procent lepiej, gdyby wiedziała, jak postępować w życiu codziennym i jak należy brać się do pracy, aby pozbyć się biedy. Ta wieś o ludności mieszanej polskiej i niemieckiej, o której wspominałam, dała mi wiele do myślenia.
W stu procentach solidaryzuję się z memoriałem w sprawie opieki nad zdrowiem ludności wiejskiej, wysłanym 31 stycznia 1938 do Pana Ministra Opieki Społecznej przez zarząd Naczelnej Izby Lekarskiej. Tylko według mojego skromnego zdania, poziom ogólnej kultury chłopa nie podniesie się wiele, o ile w Polsce nie zapanuje wreszcie jakiś system, który by zdołał wciągnąć najmniejszą komórkę życia społecznego, jaką jest rodzina chłopska, do twórczej i o sto procent co najmniej intensywniejszej, niż dotychczas, i produktywniejszej pracy. Obawiam się, że w przeciwnym razie realizacja memoriału nie odniesie skutku. Nowa sieć aparatu państwowego będzie działała bowiem tylko na odcinku sanitarnym, a ludność będzie żyła sobie obok tego wszystkiego. Potrzebna jest bowiem jakaś niematerialna spójnia, która wciągnie do życia chłopa i obudzi w nim jego uśpione siły. Jak dotychczas było dużo dobrej woli, aby podnieść jakoś poziom sanitarny wsi. Symbolem tego są tak zw. „sławojki“, które dla mnie nie są mimo wszystko obiektem humorystyki. Widzę w nich ową dobrą wolę płynącą z góry i brak zupełnej reakcji na to tego odłamu ludności, dla którego się właśnie owe reformy wprowadza.
Nieporozumienie polega na tym, że nie ma u nas systemu, który by ogarnął całokształt naszego życia, w miejsce tego usiłuje się korygować życie takie, jakie jest, a właściwie jego drobne fragmenty. Fragmenty te są nieraz bardzo drobne. Ludność wiejska odnosi się z obojętnością do reform na tych drobnych odcinkach, jakby wyczuwając, że hierarchia zagadnień została przez kogoś źle ułożona i że ci, którzy chcą życie reformować, przeszli mimo zagadnień wielkich, a zaczęli od małego. Te dysproporcje zapewne sprowadziły falę zobojętnienia, jaka daje się obserwować na wsi dla wszelkich reform idących z góry. Ludność wiejska prawdopodobnie nie może zrozumieć, dlaczego, jeśli ktoś chce jej pomóc, widzi tylko przysłowiową muchę, niedostrzegając słonia. Dlatego też wsi polskiej nie można jakoś obudzić.


Bezrobocie.

Każdy lekarz, pracując w większym skupieniu ludzkim, mimo woli musi wglądać w związki socjalne i mimo woli nasuwają mu się poglądy natury ogólniejszej. We mnie osobiście istniały impulsy zmuszające mnie do pracy społecznej na szerszym odcinku.