kiego rodzaju leków. Teraz widocznie ktoś, kto chce pana oszukać, wyciągnąć pańskie sto złotych, wprowadza pana w błąd. Niech pan nie wierzy w takie cuda.
Za pięć dni wrócił zupełnie spokojny. Prosił, abym przyszła podpisać świadectwo zgonu. Dziękował, że go przestrzegałam przed owym doktorem. Mówię:
— Widzi pan, tak przynajmniej zachował pan swoje sto złotych.
— Nie, ja dałem jemu te pieniądze. Tylko widzę, że pani miała rację, bo syn umarł.
Leczyłam innego studenta. Studiował prawo, ale był urzędnikiem w Izbie Skarbowej.
Gdy chorował na grypę, odwiedziłam go w jego mieszkaniu. Mieszkał w pokoju umeblowanym, odnajętym od jednej pani, która wraz ze swą córką była również moją pacjentkę. Stwierdziłam, że student niebardzo miał naukę w głowie. Umiał ładnie rysować, cały pokój był przybrany obrazkami, przedstawiającymi akty lub półakty kobiece. Sam mówił, że uczy się do egzaminu. Gdy minęła grypa, chory się nie zgłaszał i ja już o nim zdążyłam zapomnieć.
W lecie chory zgłosił się ponownie z bolesnym wyrazem twarzy, głowę zgiętą w bok. Miał silny przykurcz mięśnia mostkowo-obojczykowego, tzw. toricolis.
— Co się panu stało? Zawiało pana?
— Nie, byłem na egzaminie z ekonomii i to mi się stało podczas egzaminu.
— W jaki sposób? — pytam.
Student odpowiada:
— Profesor idzie za parawan, układa tam rękopisy i z za parawanu zadaje pytania.
— I to pana tak speszyło?
— Tak.
— A zdał pan?
— Tak. Proszę popatrzeć.
W indeksie napisał profesor: „Jeszcze, zaledwie, prawie dostatecznie“.
Gdyby wszyscy studenci tak reagowali na egzaminy, to by Kasę Chorych drogo kosztowało.
Elektryzacja, lekarstwa usunęły wkrótce brzydkie skutki egzaminu z ekonomii.