Strona:Pamiętniki lekarzy (1939).djvu/109

Ta strona została przepisana.

Następnego dnia, gdy zjawił się u mnie ów brat zmarłej, oświadczyłam:
— Proszę więcej się nie fatygować. Dalsze nachodzenie mnie z żądaniem pieniędzy spowoduje grubsze przykrości dla pana.
Pół roku miałam spokój. Po upływie tego czasu otrzymałam zawiadomienie z sądu, że matka zmarłej chce mi wytoczyć powództwo cywilne o bagatelkę, bo tylko o 10.000 złotych, i stara się, aby otrzymać świadectwo ubóstwa i procesować się ze mną, nie ponosząc żadnych kosztów. Trudno. Skargę cywilną każdemu wolno wnieść. Musiałam więc jednak udać się po poradę do adwokata. Mecenas wystosował w tej sprawie odpowiednie pismo, ja dodatkowo w drugim złożyłam wyjaśnienie. Dość, że szantażystom nie przyznano prawa ubogich. Widocznie nie było nikogo, kto by ocenił, że warto choć złamany grosz włożyć w tę imprezę, bo szantażyści dali mi w końcu spokój.


Poznańskie dzieci.

Najmilsze w świecie istotki! Śmiałe i grzeczne! We wspomnieniach moich z najzapadniejszych kątów województwa poznańskiego, dokąd jeździłam w sprawach społecznych i politycznych, uśmiechają się do mnie rozradowane twarzyczki dziewczynek z kokardami we włosach i chłopców z ostrzyżonymi łebkami i grzywką na czole „a la indian“. Cztero i pięcioletnie smyki z przedszkola kłócą się ze sobą, kto ma deklamować wierszyki na „obchód“. — Każde święto państwowe i kościelne jest w Poznańskiem b. szanowane. A bez deklamacji dzieci prawie nie ma uroczystości. A jak to bractwo wtedy tańczyło kujawiaki, krakowiaki, mazury, jak to „odgrywało“ najprzeróżniejsze sztuki teatralne! Takiego repertuaru nigdy nie spotykałam. Widziałam typki, które mogłyby zakasować znakomite dziecięce gwiazdory kinowe z Shirley Tempie na czele! Największy kłopot to był wtedy, gdy który taki bobas stracił wcześniej zęby mleczne, a nowe mu nie urosły. Wtedy na obchodzie „sepleniło się“ niemożliwie. Pamiętam taką jedną pięcioletnią bez czterech zębów na przodzie, w układanej sukieneczce, jak deklamowała z uczuciem „Wiersz o polskim morzu“, którego zresztą nie widziała.
Z dziećmi stykałam się w dwóch szkołach powszechnych, w których byłam lekarką. Dzieci leczyłam też jako lekarz Kasy Chorych. Z dziećmi stykałam się jako przewodnicząca organizacji kobiecej, która miała na celu rozbudowanie opieki nad matką i dzieckiem. Z tej racji miałam nareszcie okazję wystąpić czynnie z pomocą moim najmilszym pacjentom.
W 1930 — 1934 roku dawało się odczuwać w tej dzielnicy Poznańskiego, w której mieszkałam, wielkie bezrobocie. Wszystkie organizacje (a jest ich w „przeorganizowanym“ Poznańskiem bardzo wiele) ruszyły z pomocą bezrobotnym. Ale ja uważałam siebie za najszczęśliwszą. Kurator Poznańskiego Okręgu Szkolnego pozwolił organizacji, na czele któ-