Strona:Pamiętniki lekarzy (1939).djvu/118

Ta strona została przepisana.

— W porządku. Taki jest przepis, że pani musi sprawdzić moją legitymację, gdzie mieszkam i czy pracuję.
Przeczułam, że pacjent chodził się na mnie skarżyć i otrzymał jakieś pouczenie.
— Jak pańskie zdrowie? Czy lepiej? — zapytałam.
— Tak, sypiam lepiej. Tylko proszę mi zapisać takie krople, które mógłbym nosić stale przy sobie.
— Dlaczego?
— Bo zdaje mi się ciągle, że w każdej chwili mogę przewrócić się i upaść. Z tego powodu nigdzie nie chodzę i z nikim sę nie zadaję. Boję się okropnie, że w czyjejś obecności zasłabnę i upadnę.
— Nie rozumiem zupełnie pańskiego niepokoju — odpowiedziałam. Serca, oczywiście, nie ma pan zdrowego. Szkoda, że się pan w ciągu sześciu lat nie leczył. Ale teraz, po przeprowadzeniu racjonalnej kuracji, to i serce jakoś podleczymy. Poza tym, czemu pan tak się boi z ludźmi zadawać? Nie wiem, czy samotność dobrze wpływa na pański układ nerwowy.
Pacjent w odpowiedzi na to mówi, jakby do siebie:
— Pójdę z kimś do teatru i przewrócę się.
Wiedziałam, że chory jest człowiekiem inteligentnym, z zawodu urzędnikiem i że ukończył Uniwersytet. Postanawiam więc iść na całego.
— Czy pan boi się śmierci? — pytam.
— Nie, śmierci się nie boję. Tylko tego kłopotu, jaki mogę sprawić swoją osobą, jak stracę przytomność i upadnę.
— Ależ to nieistotne — pocieszam go — wobec ewentualnej perspektywy ciężkiej choroby lub śmierci troszczyć się o kłopot, na jaki naraziłoby się otoczenie, które też przecie sprawia panu nie raz mimowolne kłopoty i nie troszczy się aż tak bardzo o pana. Panu na razie nie grozi ani śmierć, ani pogorszenie choroby. Proszę, oto tu są krople cucące na wypadek jak by się panu niedobrze zrobiło. Niech pan poprosi swoją znajomą (znów występuję w roli jasnowidza, ale to tak łatwo), aby poszła z panem do teatru. Niech pan nie prowadzi tak ponurego życia. Spać pan musi dostateczną ilość godzin, odpoczywać po pracy i po obiedzie, ale stronić od ludzi — dlaczego? Przecież jeżeli pan nie powie, nikt nie będzie wiedział poza panem i lekarzami, co się panu stało przed dziesięciu laty. Tym nie mniej leczyć się trzeba. O małżeństwie na razie myśleć nie wolno.
Chory wyszedł.
Objawy niedomogi mięśnia sercowego ustępowały bardzo szybko. Po miosięcu pacjent przestał się u mnie leczyć. Był wdzięczny i zadowolony. Przez pół roku leczył się u wenerologów.
Wreszcie znów się zjawił roztrzęsiony. Prosił, żebym wydała świadectwo, że był chory trzy dni i że z tego powodu nie zgłaszał się do biura.
— Ależ Ubezpieczalnia nie wydaje świadectw, a po drugie, czemu pan się trzy dni temu nie zgłosił?