Strona:Pamiętniki lekarzy (1939).djvu/120

Ta strona została przepisana.

Przystępuję do badania. Poza lekkim osłabieniem, zresztą prawdopodobnie przejściowym, mięśnia sercowego i ogólnym złym wyglądem, nic u chorej nie stwierdzam. Nie ma temperatury.
— Po co pani wzywała mnie do domu? Jeżeli pani chodziła do dentysty, to mogła pani przecież przyjść także do lekarza. Poza tym, jakim stylem pani przemawiała dzisiaj do mojej służącej? Czy to wypada, aby urzędniczka tak poważnej instytucji tak się zachowywała?
„ — Nie ma o czym mówić — odpowiada „wytworna chora“. — Nie mamy do siebie zupełnie zaufania, ani za grosz. Zresztą potrafię powiedzieć, gdzie potrzeba, odpowiednie słówko.
Pacjentkę skierowałam na komisję, aby wydała orzeczenie co do jej niezdolności do pracy.
W miesiąc później jeden z kolegów mówił mi, że podobno wpłynęły na mnie jakieś skargi.
— Jakie? — zdziwiłam się niepomiernie. — Wszystkim moim chorym w tym czasie dobrze się powodziło, nikt nie umarł, specjalnych powikłań chorobowych u nikogo nie stwierdzałam, nawet dwie staruszki, którym dołek już kopano, chodzą sobie spokojnie po ulicy. Jakiego więc charakteru mogą być więc te skargi?
— Skarżą się podobno, że pani jest brutalna, że pani nie daje dojść do słowa swoim chorym. Leczą się u pani, ale z bólem serca.
Zarzut był istotnie piorunujący. Myślę, że to nikt inny, tylko właśnie ta wpływowa osobistość mogła być autorką tego „oskarżenia“. Zresztą nie wiem, czy w ogóle taka skarga wpłynęła, gdyż oficjalnie nikt mi nic nie powiedział na temat sposobu wykonywania przeze mnie praktyki.


I sekretarka samego pana ministra.

Władza uderza ludziom do głowy. Szczególnie, zdaje się, kobiety są predestynowane do tego rodzaju zamroczeń. Pewnego razu przed szóstą wieczorem, na 15 minut przed końcem przyjęć, robi się nagle krzyk i hałas w korytarzu. Sześć osób czekających w pokoju protestuje, że ktoś chce do mnie wejść bez kolejki. Nie mogę ordynować, więc wychodzę na korytarz. Zastaję tam panią w starszym wieku, która przedstawia mi się, ale bynajmniej nie z nazwiska.
— Jestem sekretarką ministra X. Skierowałam tu do leczenia moją służącą.
Rozumiem, że pani ta widocznie chce, abym zwróciła specjalną uwagę na jej służącą.
— Gdzie jest ta dziewczyna? — pytam.
— Ja ją tu zaraz przyślę.
Myślę sobie niedługo szósta, koniec przyjęć, a ona ma zamiar dopiero przysłać służącą. Milczę jednak, bo nauczono mnie milczenia wobec wysokiej władzy. I dobrze zrobiłam. Sekretarka ministra, o dzięki niebio-