go rodzaju narzekań i staram się ułatwić chorym, co tylko leży w mojej mocy. Tak było i w tym wypadku. Pacjent, który cierpiał na artretyzm i odczuwał silne bóle pierwszego palca lewej stopy, wystąpił raz z propozycją, żebym mu napisała, iż wskazano mu jest leczenie w uzdrowisku.
— Po co to panu? — zapytałam. — Przecież, o ile chce pan wyjechać na koszt ZUS-u czy Ubezpieczalni, to musi pan stanąć na komisję lekarską.
— Wiem o tym, ale zaświadczenie potrzebne mi jest tylko do biura. Chcę wyjechać na koszt własny, bowiem żadne lekarstwa Ubezpieczalni mi nie pomagają.
Napisałam więc choremu na recepcie to, o co prosił.
Za dwa miesiące wezwano mnie do naczelnego lekarza. Musiałam się tłumaczyć, dlaczego postąpiłam niezgodnie z przepisem i dlaczego nie odesłałam pacjenta na komisję, choć chory chciał się leczyć na koszt Ubezpieczalni w zdrojowisku. Jak z tego wywnioskowałam, pacjent wprowadził mnie po prostu w błąd. Obiecałam więc już na przyszłość nie spełniać życzeń chorych, o ile nie będą one zgodne z przepisami. Wkrótce już miałam możność się przekonać, jak dobrze postąpiłam, że złożyłam takie przyrzeczenie. Za dwa miesiące bowiem przyszedł znów do mnie ten sam chory i zażądał kategorycznie, abym mu amputowała nogę, gdyż bóle reumatyczne palca niezmiernie mu dokuczają. Nie spełniłam oczywiście tej „prośby“ i ponowiłam energiczne leczenie przeciwartretyczne, skierowując jednocześnie pacjenta do neurologa. Jakoś Bóg łaskaw — mój chory chodzi dotąd na własnych nogach i wyrzekł się już czynienia propozycji amputowania mu jego kończyny.
Z wypadku tego wyciągnęłam jeden morał. — Nie można nigdy spełniać wszystkich życzeń chorych, choćby w rezultacie nawet obrazili się na Ubezpieczalnię, niewiadomo bowiem nigdy, jak daleko idące propozycje mogą paść ze strony pacjenta.
Manicure, pedicure, „włoszy“ utlenione, „brwie“ czarne od węgla, cały dzień na kanapie. Foki, „fryżier i pierścionki“. Mąż (mężczyzna musi pracować na utrzymanie kobiety) — ślusarz. Dzieci oczywiście nie ma owa mieszkanka Powiśla, której charakterystyka mieści się w wyżej napisanych kilku słowach. Pacjentka ta przyszła do mnie tylko z półtoragodzinnym opóźnieniem.
— Ach, pani doktór nie ma? To wobec tego proszę, aby pofatygowała się do mnie osobiście — rzekła do służącej, zostawiając swą legitymację.
Idę. Pacjentka otwiera ml drzwi osobiście.
— Nie mogę już dłużej leżeć — powiada. — Czekam cztery godziny na panią.
Wchodzę do pokoju, w którym śpi w łóżku mąż „chorej“.