Chorej zrobiło to wielką przyjemność. Sypnęły się delikatne zwierzenia, z których wynikało, że była ona piękną kobietą i miała powodzenie, że prowadziła tryb życia nadzwyczaj surowy. Dużo czasu poświęcała gimnastyce i hydroterapii. Mówiła, że nazywano ją człowiekiem przyrody, tak lubiła dalekie spacery. Chodziła stale spać o dziewiątej, a wstawała o szóstej rano i nigdy nie robiła wyjątków w tym swoim ustalonym trybie życia. Była panną. Że też właśnie ją chwycił ten potwór — rak w swoje szpony!
Nie mogłam chorej poświęcać więcej czasu na wizytę, jak 40 minut, miałam bowiem w tym okresie piekielną pracę. Właśnie z powodu owej grypy, która tak szerzyła się w Warszawie w 1937 r. Odwiedziałam w tym okresie chorą tylko raz na tydzień. Bo i cóż zresztą mogłam jej poradzić? Poprosiłam kolegę chirurga, żeby do niej przyszedł i może coś poradził. Operować już nie było co, bo przerzuty rakowe znajdowały się prawie wszędzie, tak, że pacjentka miała już objawy zatrucia rakowego, czyli tak zwaną „kacheksję“. Chirurg też już nic nie był w stanie zrobić i ograniczył swą pomoc jedynie do odwiedzin.
Natomiast skierowana przeze mnie pielęgniarka, odwiedzała chorą codziennie. Chcąc wysłuchać wszystkich opowiadań pacjentki, należało siedzieć nieraz co najmniej półtorej godziny. Otóż pani R. nierzadko, kończąc swą pracę zawodową o 11-ej wieczorem, na ostatku odwiedzała chorą, aby tylko móc się nie śpieszyć do następnego chorego i aby pacjentka nie miała wrażenia, że jest tylko jedną z tysiąca chorych, którą odwiedzamy. Często pielęgniarka przychodziła po zamknięciu bramy, nie mogąc nadążyć z załatwieniem innych chorych. Pacjentka czekała cierpliwie.
Chciałam położyć kres temu wykorzystywaniu sił pielęgniarki i zażądałam, by przy chorej ktoś stale siedział. Zgodzono pielęgniarkę prywatną. Dyżurowała ona już stale, jednak pacjentka żądała, aby zaordynowane przeze mnie zastrzyki robiła tylko pani R. Pani R. zgadzała się oczywiście na wszystko, o co ją tylko chora prosiła. Właśnie w tym czasie bóle tak się spotęgowały, że musiałam już przejść na stosowanie środków narkotycznych w zastrzykach. Zwykle dawka przepisowa uśmierzała bóle na 10 dni, następnie zaś trzeba było dawkę powiększać. Kiedy zastrzyków brakło w ciągu tygodnia, to owa prywatna pielęgniarka przychodziła do mnie po lekarstwo. Czegóż ona mi o chorej nie mówiła. Z jej słów wynikało, że pacjentka jest wysoce ordynarna, po prostu potwór, w najgorszym gatunku. Maltretowała i dokuczała owej pielęgniarce, nie dając jej nic wokoło siebie zrobić.
Natomiast relacje pielęgniarki p. R. były wprost diametralnie sprzeczne. Uważała ona chorą za pełnego dobroci i życzliwego człowieka. Gdy robiłam jej wymówki, że niepotrzebnie pomaga robić enemę i że ten zabieg mogłaby robić z powodzeniem prywatna pielęgniarka, pani R. tłumaczyła się:
Strona:Pamiętniki lekarzy (1939).djvu/130
Ta strona została przepisana.