Strona:Pamiętniki lekarzy (1939).djvu/136

Ta strona została przepisana.

Trzęsłam się cała, choć nic nie mówiłam, gdyż nieprawdopodobną rzeczą było przerwać potok wymowy rozzłoszczonego pacjenta. Byłam najgłębiej urażona powiedzeniem, że źle traktuję robotników. O, gdyby to słyszał ś. p. poseł Ciszak, z którym w organizacji robotniczej tak dobrze mi się pracowało! Pouczyłby na pewno tego pana, czy ja robotników źle traktuję.
Rozmyślanie to odebrało mi narazie pewność siebie. Lecz mimo to patrzałam uważnie na jegomościa w trakcie jego przemowy. Elokwencja jego wygasła w końcu samoistnie, więc z kolei i ja rozpoczęłam.
— Gburem, owszem pan jest i to nie byle jakim. Nie mam przyjemności pana znać i nie wiem też, po co pan do mnie przychodzi. Proszę o legitymację.
Okazało się, że pacjentka, w której sprawie zgłosił się wymowny jegomość, nie należała wcale do mojego rejonu i że to wcale nie ja miałam skierować felczerkę do chorej, że to nie ja ją w ogóle leczyłam. Nieporozumienie!
A ile nerwów i zdrowia mi zabrał.


∗             ∗

Telefon.
— Proszę panią doktór, jestem sąsiadem, mieszkam tak niedaleko. Żona moja niedomaga — słyszę przesadny głos w telefonie.
Przychodzę do chorej. Służąca, która otworzyła mi drzwi, oświadczyła:
— Ach, pani jest w łazience. Myje się właśnie. Proszę poczekać.
— Nie mam czasu na czekanie. Mam innych chorych, którzy na mnie czekają. Proszę więc uprzedzić panią, że długo nie mogę tu pozostawać — odpowiedziałam.
Po dziesięciu minutach ujrzałam wreszcie pacjentkę. Jak przewidywałam, była urocza. Koszulkę nocną miała w „trąbki, ząbki i bombki“ — jak to śpiewała Ordonówna. Oczęta, mimo swych 33 lat, jak u łani, oczywiście łani zranionej. Wyobrażałam sobie od razu, że takim samym smutnym wzrokiem spogląda na męża, gdy chce, aby jej kupił nowy kapelusz.
— Ach — weschnęła przeciągle. — Mąż mój do pani telefonował. Tak się strasznie źle czuję. Mam gorączkę.
Badam temperaturę. 37,3. Oglądam dokładnie i poza lekko zaczerwienionym gardłem nic nie stwierdzam. Zapisałam lekarstwo i przysłałam felczerkę z zastrzykiem zapobiegawczym przeciw grypie, myśląc że się na tym skończy. Tymczasem to się dopiero zaczęło. Za dwa dni znów wezwanie. Chora bez temperatury, lecz podaje, że jak tylko wstaje i zaczyna chodzić, to dostaje gorączki.
— Możliwe — pomyślałam sobie. — Zrobię analizy, może jest gdzieś jakieś ognisko zapalne. Ledwo przyszłam do domu, znów telefon, żeby przysłać felczerkę, bo żona kupiła sobie drugi zastrzyk i chce, by go jej zaaplikować. Odpowiedziałam krótko, że felczerki nie przyślę, bo nie uwa-