ki stan chorej, wprost narzucała się myśl o urzędzie sanitarno-obyczajowym. Jakby w odpowiedzi na to, zjawił się policjant w mundurze i oświadczył, że zgodnie z moim zarządzeniem, telefonował już po Pogotowie i natychmiast zabiera siostrę swą do szpitala na operację.
Po powrocie ze szpitala chora zawezwała mnie ponownie do siebie. Blizna pooperacyjna była dość duża, ale to mniej ważne. U pacjentki stwierdziłam wadę serca. Było to przed dwoma laty. Jakie są teraz losy owej fortancerki? Nie wiem.
Jakoś dziwnie się tak składa, że wszystkie prawie fortancerki zgłaszające się do mnie po porady, miały schorzenia chirurgiczne. Jednej z takich „artystek“ zdarzył się następujący wypadek:
Artystka wracała w noc Sylwestrową do domu. Gdy przechodziła przez jezdnię na placu Napoleona, najechała na nią taksówka. Pogotowie przewiozło ofiarę wypadku do domu, a następnie chora zawezwała mnie.
Artystka mieszkała w dwóch pokoikach na piątym piętrze (ach te piąte piętra bez windy!). Nie była sama, mieszkała bowiem u mamy, która podawała się za wdowę po lekarzu.
W pokoikach piętrzyły się stosy poduszek, firaneczek, haftów, gratów i kwiatów. Gdy chciałam zapisać lekarstwo, musiałam z nocnego stoliczka usunąć na bok trzy fotografie w ramkach, wazonik z muszelek i historyczną bombonierę.
Jakiś starszy pan asystował w trakcie tego, podając się za wuja chorej artystki. Na jednym z obrazków oprawionych w ramki, zobaczyłam artystkę w pozie tanecznej zupełnie nago. Wuj zademonstrował mi ową fotografię, abym mogła podziwiać, jak pięknie tańczy jego siostrzenica.
— I co z nią teraz będzie? — pytał zaniepokojony.
— Właśnie zapisuję leki — pocieszyłam wujaszka. — Chora ma silne osłabienie mięśnia sercowego. Być może, iż jest to wynikiem szoku, spowodowanego katastrofą.
— A może pani wczoraj dużo piła? — zapytałam się znienacka, zwracając się do leżącej.
Chora wzruszyła ramionami, co utwierdziło mnie w przekonaniu, że wpadła pod taksówkę, gdy po pijanemu wracała do domu z baru, w którym „tańczyła“.
— Proszę pani — mówię więc. — Wszystko jedno, jak to było. Obecnie mam podejrzenie, że taksówka odrzucając panią błotnikiem na chodnik, spowodowała nie tylko to, że ma pani osłabiony mięsień sercowy, ale i pęknięcie kości podudzia. Piszę więc obecne wezwanie do kolegi-chirurga, który przyjdzie i obejrzy całość pani kości.
Chirurg posłał chorą na prześwietlenie, w tym celu pogotowie Ubezpieczalni znosiło i wnosiło ją na piąte piętro. Istotnie, okazało się, że pacjentka ma pęknięcie tak zw. strzałki (kości podudzia). Chirurg, założywszy opatrunek odwiedzał artystkę kilkakrotnie, tak samo, jak ja, zmuszona leczyć jej chore serduszko. Po dwóch miesiącach, chora wstała. Zapomniała-
Strona:Pamiętniki lekarzy (1939).djvu/140
Ta strona została przepisana.